Święty Wal(ni)enty

Często słyszę wśród znajomych achy i echy zachwytu nad masą czerwonych serduszek, lukrów i różyczek zalewających wystrój sklepów; drżenie i niepokój nie mogących się doczekać tego święta. Jednak równie często słyszę od ludzi, że nie "obchodzą" walentynek, bo to: święto kiczu (trochę tak), komercji (o tak !!!) i że nie "nasze" tylko amerykańskie (O NIE !!!). Tak, tak moi drodzy - wcale nie, po stokroć nie takie amerykańskie jak nam się wydaje!!!




Korzenie sięgają czasów starożytnych, a dokładnie Rzymu. Z 14 na 15 lutego przypadało święto czczenia Fauna Luperkusa - boga pasterzy, urodzaju, chroniącego przed złem w tym przed plagami; przedstawianego jako pól człowiek, pół kozioł. Głównym miejscem kultu było wzgórze Palatynatu i jaskinia Luperkal w której wedle legendy wilczyca karmiła Romulusa i Remusa - założycieli Rzymu.
Kapłani (Luperkowie, Luperci) zabijali z tej okazji kozła, a następnie zdjętą z niego skórę cięto na paski i maczano w krwi ofiarnej, a Luperkowie biegając wokół Palatynatu smagali nimi widzów. Miało to przynieść dobrobyt, płodność i szczęście. Korzystały z tego szczególnie młode i ciężarne niewiasty.




W tym samym czasie obchodzono też inne święto - poświęcone bogini miłości Junonie (a raczej Juno Februata) patronce kobiet i doznań miłosnych czyli tak zwane Februaria. Młodzi samotni mężczyźni w ten dzień losowali z misy bileciki z imionami samotnych kobiet. Pary łączyły się na dwanaście miesięcy. Czasami takie związki kończyły się małżeństwem. Połowa lutego to też czas, kiedy niektóre ptaki (szczególnie na wyspach Brytyjskich) szukają sobie partnerów i miejsc do gniazdowania.





W czasach rzymskich wmieszał się w to, a właściwie wmieszali Walentowie, znaczy święci, bo nie jeden był a trzech co najmniej. Wszyscy żyli w III wieku za panowania Klaudiusza II Gockiego i pewnie dlatego mylą się i mieszają ze sobą. Pierwszy był księdzem. Panowało wtedy prawo żywiciela rodziny, a mianowicie mężczyźni posiadający rodziny nie byli powoływani do wojska. Cesarz zakazał więc młodym wstępowania w związki małżeńskie, bo prawo to wykorzystywano, aby nie być wysłanym z wojskiem na wojnę i armia cesarza świeciła pustkami. Ksiądz się zakazowi sprzeciwił i potajemnie udzielał ślubów, za co cesarz skazał go na śmierć głodową. Drugi był biskupem Terni, i jako pierwszy pobłogosławił związek pomiędzy chrześcijaninem a poganką, a zginął podczas prześladowania chrześcijan.




Trzeci to młody lekarz, skazany za pomaganie chrześcijanom i wtrącony do więzienia, gdzie uleczył niewidomą córkę strażnika. Ta zakochała się w nim. Gdy cesarz dowiedział się o tym, kazał go stracić. Egzekucji dokonano 14 lutego 269 lub 270 roku. Przed śmiercią młodzieniec zostawił swojej ukochanej liść w kształcie serca na którym napisał "Od Twojego Walentego". W V wieku n.e. papież Gelazjusz I zniósł oba pogańskie święta, a patronem 14 lutego stał się św. Walenty. Znane legendy o św. Walentym i pamiątka po dawnym święcie miłości i płodności zaowocowało powstaniem święta, które dało początek dzisiejszym walentynkom. 






Tyle historii, ale wracamy do tematu, że nie amerykańskie. Amerykanie święto przyjęli, zmienili, skomercjalizowali i oddali europejczykom. A w Europie, w tym i w naszym kraju, obchodzone było już w czasach Średniowiecza. Popularne stało się przede wszystkim w Anglii i Francji. Pierwszym znanym z historii, który wysłał walentynkę do ukochanej żony z więzienia w Tower w 1415 roku był orleański książę Karol.  
Za pierwszą nadawczynię zaś uważana jest Margery Brews, która w lutym 1477 roku pisząc do narzeczonego list dołączyła liścik miłosny własnego autorstwa. Inną w XVI wieku w postaci lukrowanego różowego jabłka, w hebanowej szkatułce wysadzanej perłami, podarował król Henryk VIII Anie Boleyn.






Modne w czasach kontrreformacji obchodzenie imienin patronów spowodowało pojawienie się obrzędów z tym świętem związanych. Przywędrowały one do Polski z Niemczech, nie z Ameryki i nie w latach 90 - tych, tylko pod koniec XVI wieku (do tego czasu święto to miało raczej kościelną oprawę). Obrzędy te to przede wszystkim dawanie sobie prezentów i wysyłanie miłosnych listów. Najczęściej obdarowywano się biżuterią, słodyczami, kwiatami i bielizną, a do prezentów dołączano miłosne liściki. Szczególnie te z XVII wieku to przykłady najpiękniejszej poezji miłosnej. W czasach baroku bardzo modne były też tak zwane madrygałki, zaszyfrowane liściki miłosne, czasem rysowane rebusy, gdzie pomiędzy kwiatami i ptaszkami przekazywano sobie poufne informacje np.: o miejscu i czasie schadzki. Bardzo często kluczem do rozszyfrowania wiadomości był odpowiedni sposób pozginania listu. Bardzo żywa stała się legenda o potajemnie zawieranych związkach w czasach św. Walentego, która nabrała innego znaczenia w dobie kojarzonych małżeństw. W ten dzień młode pary, których związku nie chcieli respektować rodzice, najczęściej te wywodzące się z mieszczaństwa, składały w kościele przysięgę małżeńską. Nie była ona ważna, ale zdarzało się że rodziny widząc tak silne uczucie młodych zezwalali na ślub. Niewiele zachowało się przekazów dotyczących obchodzenia tego święta w polskich domach, ale z tych kilku można przypuszczać, że miało liczne grono zwolenników. Musiało być ich sporo, skoro w swoich pamiętnikach Jan Chryzostom Pasek neguje takie "szaleństwo i małpowanie obcych obyczajów". Do tych, którym to święto było bliskie należały wysoko postawione osobistości choćby: hrabina Jadwiga z Czarnków Działyńska, fundatorka relikwiarza na relikwie świętego Walentego czy królowa Marysieńka Sobieska, która dla swojego ukochanego męża Jana III wykonała własnoręcznie haftowaną walentynkę. Jak na królową przystało haft był wykonany złotymi i srebrnymi nićmi na jedwabiu, ponoć też była bogato zdobiona szmaragdami i rubinami. Nie zachowała się do naszych czasów, ale zachował się liścik do niej dołączony wraz z innymi pięknymi listami miłosnymi jakie ta para do siebie pisała.




Od XIX wieku walentynki zaczęły przeżywać swój renesans i to faktycznie jest całkiem amerykańskie, bo zaczęło się w Worcester w stanie Massachusetts gdzie z pomysłu Esther Howland powstała fabryka maszynowo produkująca pocztówki okolicznościowe. To sprawiło, że nowy bum, nowa moda przywędrowała do Europy z zza oceanu, gdzie dawno zapomniano już o św. Walentym.
Najdroższą w historii, kosztującą 250 tysięcy dolarów, walentynkę dostała śpiewaczka operowa Maria Callas od greckiego armatora i miliardera Arystotelesa Onassisa. Zamiast kartki była to cienka sztabka złota z sercem wysadzanym diamentami, brylantami i szmaragdami zawinięta w futro z norek.




Kiedy w XIX wieku na świecie pojawił się nowy obrządek związany z Walentynkami, a mianowicie wysyłanie okazjonalnych kartek pocztowych, w Polsce będącej wtedy pod zaborami, zwyczaj ten się nie przyjął. Najbardziej na braku popularności zaważył fakt iż mimo, że obchodzenie dnia św. Walentego było dosyć powszechne w dawnych czasach, nie było aż tak huczne i nie aż tak popularne jak inne święto związane z miłością - czerwcowe szaleństwa Nocy Kupały, która z pewnością przyćmiła walentynki. Sobótki przetrwały bardzo długo(w niezmienionej formie na Śląsku do roku 1935), a po krótkiej przerwie spowodowanej wojną wróciły; natomiast święto Walentego zostało zapomniane w czasach zaborów.  Dopiero kilkadziesiąt lat temu zyskało swoich zwolenników. Jednak zanim nasz kraj zniknął z mapy Europy naszym przodkom nie przeszkadzało świętować i Walentynki i Sobótki. Walentynki były świętem zakochanych, często tych nieszczęśliwie, okazją do przekazania drugiej osobie wiadomości, co się do niej czuje; często anonimowo, podpisując się pod prezentem: od Walentego, od Walentynki. Niewątpliwie też świętem, z racji swojego majestatu, częściej obchodzonym w kręgach szlachty i bogatego ziemiaństwa; podczas kiedy Sobótka była związana z harcami przy ogniskach z udziałem ludu, chłopskich i ubogich stanów społecznych, z porą roku, z rolnictwem i z płodnością; zaś miłosny aspekt dotyczył panien i kawalerów. To czas szukania swojej pary dopiero i święto dla tych, którzy jeszcze zakochani nie byli.
W czasach współczesnych święto przyjmuje rozmaite formy, choć zachowały się pewne tradycyjne elementy: wysyła się kartki, podrzuca anonimowe prezenty, którymi tak jak za dawnych czasów są: słodycze, kwiaty, bielizna lub biżuteria. Na dziś dzień dobrze jest kierować się zdrowym rozsądkiem w tym całym lukrowo - różanym zamieszaniu i traktować tą tradycję jako przypomnienie i  motywację do okazywania w ten dzień uczuć najbliższym.  




Udostępnij ten post

2 komentarze :

  1. .... i wszystkie drogi prowadzą do Rzymu :):) .
    Bardzo ciekawe :):)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo fajny i przystępny sposób przybliżenia historii. Super

    OdpowiedzUsuń