- Masz nóżki ? To zapierniczaj !!!



Tak moi drodzy. Takie hasło usłyszała młoda harcerka od starszego druha. Ale po kolei. Dawne to były czasy, wszystko było wtedy inne, harcerstwo też było inne. Spało się w namiotach (a nie w jakimś tam hotelu); miało się dyżury w kuchni gdzie sami sobie gotowaliśmy (a nie kucharki); jadło się z wojskowych menażek a nie z talerzy, a za pierwszą potrzebą chodziło się do latryny (czyli do leśnego polowego kibelka składającego się z pni drzew, sznurka i wykopanego dołu).




Jechało się w województwo lubuskie PKP całą noc. Oczywiście w doborowym towarzystwie o spaniu nie było mowy! Rano na stacji witała nas druhowa starszyzna.
-  Zbiórka! Baczność! Kolejno! Odlicz!
I takie tam, kto był ten wie. Umęczeni po całej nocy stoimy i czekamy, słuchamy co będzie dalej. Podjeżdża terenowe autko typu  Łazik  ( Polski Fiat 508 ). "Takie małe autko, jak my się wszyscy pomieścimy?" przeszło nam przez myśl.
- Plecaki na pakę! - zabrzmiała komenda.
No dobra i co dalej?  Ewidentnie było widać, że auto zamierza odjechać. Wróci po nas czy nie? Zanim jakikolwiek głos wydobyliśmy, jedna z naszych koleżanek, najodważniejsza w towarzystwie, nieśmiało zapytała:
- No a co z nami?
Druh kwatermistrz otworzył szybę łazika za pomocą korbki i odpowiedział:
- Masz nóżki?
- Mam
- To zapierniczaj na piechotę! To jest obóz a nie wczasy z mamusią !!!
No i wszystko jasne. Co tam pięć kilometrów przez las dla dziesięciolatki - czysta przyjemność :))
Ale faktycznie zaczęła być to dla mnie i moich znajomych czysta przyjemność. Oczywiście z czasem. Zrobiliśmy się dobrzy w chodzeniu nawet do tego stopnia, że na trzecim obozie podczas jednej z wędrówek pokonałyśmy zaplanowany dystans w dwa razy krótszym czasie i minąwszy punkt zbiórki poszliśmy dalej. Śmiali się z nas później, że dobrze żeśmy się zorientowały, bo byśmy tak szły i szły aż zatrzymali by nas na granicy. Później nadszedł wiek nastolatki i obozy harcerskie przestały być atrakcją. Zaczęły się wyjazdy w Bieszczady i włóczenie się po górach. W szkole średniej też sporo było chodzenia. W małym miasteczku komunikacja jakaś tam była, ale wszędzie chodziło się na piechotę; samochodem pod szkołę przyjeżdżało może troje uczniów. Teraz należałoby wspomnieć, po co jednakoż o tym wszystkim pisać? Ano dlatego, że  -  tak mi zostało do dziś!
Chodzę na piechotę wszędzie jeśli tylko to możliwe. Moi bliscy jeżdżą samochodem nawet jeden kilometr, czasem mam wrażenie że aby śmieci wyrzucić do śmietnika też podjadą autem. Więc oni jeżdżą a ja dryptam chodniczkiem. Do pracy, do sklepu, do kościoła, na pocztę - wszędzie pieszo! I wszystkim klientom też powtarzam że po Krakowie chodzi się na piechotę. Na fotkach między innymi moja dzisiejsza droga do ZUS.





Chodzenia wcale nie jest takie trudne jak się wydaje. Szlak mnie trafia kiedy siedemnasto czy osiemnastolatki po przejściu z Placu Jana Matejki pod Barbakan pytają:
- Daleko jeszcze ?
Myślę, że chodzenie to kwestia przyzwyczajenia, a wożenie tyłeczka wszędzie autkiem daje złudne poczucie nadrabiania czasu. Tak moi drodzy - złudne. Ileż to razy myślimy sobie "Skoro już jadę do pracy autem to jak skończę zabiorę dzieci z przedszkola, a przy okazji skoczymy później do hipermarketu na zakupy. Autem będzie szybciej i raz dwa będziemy w domu". Zanim się dzieciaki zbiorą, czas ucieka, a Tobie się spieszy bo (i tu niepotrzebne skreślić): mąż ma na drugą zmianę i zaraz musisz samochód przekazać kolejnemu użytkownikowi, jeszcze dziś musisz zdążyć do fryzjera, dentysty, kina; czekają na Ciebie w domu kolejne obowiązki. Jedziesz więc koło za kołem próbując przedrzeć się przez miejskie korki, a na parkingu sklepowym nie ma miejsc, bo właśnie mają promocję. Jeździsz w kółko licząc na to, że będziesz miała w końcu gdzie stanąć. Dzieciaki rozrabiają bo się czują jak na karuzeli, ty się wkurzasz bo nie pasuje Ci rola boćka kołującego nad gniazdem. Zamiast miło spędzić czas tylko się denerwujesz. Zakupy zamiast frajdą są udręką - robisz je w pośpiechu, bo i tak straciłaś za dużo czasu. A wystarczy nabyć trochę innych nawyków i można to zmienić.
Można wspomóc się działaniami i doświadczeniem innych, aby dowiedzieć się która z propozycji będzie dla nas najlepsza. Pomniejszych czy regionalnych działań w kierunku promowania ruchu i chodzenia jest sporo, bo chodzenie jest zdrowe, ale jest jeden ogólnoświatowy o którym przy okazji chcę wspomnieć. Nie będę się rozpisywać bo o przedsięwzięciu można znaleźć sporo informacji także w internecie. Chodzi mianowicie o społeczną kampanię - taką globalną inicjatywę - pod hasłem:  The Alternative Travel Project.
W skrócie ATP, organizacja non profit, która koncentruje swoje działania na promowaniu alternatywnych środków i sposobów podróży: pieszo, rowerem, komunikacją miejską czy z wykorzystaniem transportu publicznego. Kampania ma też na celu przekonać do nowych technologii, które mogą być wykorzystywane w podróży. Chodzi w głównej mierze o zastąpienie pojazdów benzynowych bardziej ekologicznymi i zdrowszymi dla środowiska środkami transportu np: autami na prąd czy napędzanymi kolektorami słonecznymi. Główny przekaz ideologiczny ATP brzmi: "Go car free for just one Day", czyli jak to przetłumaczyli Polacy:  "Uwolnij się od auta choć na jeden dzień". Ma to zachęcać do  podróżowania czy przemieszczania się bez użycia samochodu choćby jeden dzień w roku. Coś jak akcja "Godzina dla Ziemi" z tą różnicą, że nie ma tu wyznaczonej konkretnej daty i czasu, każdy dokonuje wyboru sam. Ponadto ATP angażuje się w inne programy i projekty między innymi w aktywizację i rozwój ruchu rowerowego i w akcje zachęcającą dzieci do alternatywnego podróżowania pod hasłem.: "Bezpieczna droga do szkoły". Na temat samej organizacji chyba wystarczy. Więcej informacji tutaj:      THE ALTERNATIVE TRAVEL PROJECT






Ale wiadomo - łatwiej mówić, gorzej zrobić. Wróćmy więc do przykładów z życia i naszej szarej codzienności. Co może zrobić zwykła zabiegana biedaczka lub biedaczek? Zaczęłam od przykładu z dziećmi i hipermarketem. Czy na pewno musicie jechać autem? Nie możecie iść piechotą? Jedźcie autobusem albo nawet na rowerach. Będziesz miała i czas i spokojny umysł, aby wysłuchać swoich własnych dzieci, co im się tam ciekawego dziś przydarzyło. A później razem, ewentualnie z psiapsiółkami pójdziecie na zakupy. Po drodze piechotą lub MPK będzie czas na pogawędki czy plotki: nie musisz uważać na kolesia na sąsiednim pasie ruchu, bo nie Ty prowadzisz; nie irytuje Cię jak ktoś dziamoli Ci za uchem, bo nie musisz się skupić na parkowaniu, no i nie musisz się spieszyć. Zauważyliście, że poruszając się samochodem zamiast zaoszczędzić czas, tak naprawdę go tracimy? Moi bliscy czy znajomi notorycznie mają takie sytuacje:
- Halo! gdzie Pani/Pan jest? To za ile Pani/Pan będzie?
I po pięciu minutach
- Halo! Jak daleko Pani/Pan jeszcze ma?
Przecież tak właśnie jest. Jeśli wiedzą, że poruszamy się autem będą nas pospieszać co chwilę. Jakbyśmy co najmniej mieli możliwość doprawić samochodowi skrzydła. U mnie tak nie ma.
- Halo, byliśmy na dziś umówieni, może Pani być wtedy a wtedy?
-  Zgadza się, byliśmy umówieni ale trochę później, będę o czasie.
- A nie da Pani rady wcześniej?
- To pytanie nie do mnie tylko do maszynisty
- ???? To Pani nie autem, tylko MPK?
- Taak
I wiecie co - zadziwiająca rzecz. Więcej nie dzwonią i nie ponaglają! Obok mnie student, odbiera telefon i ma to samo: "Jestem w tramwaju, już za rondem, będę za 15 minut". I cisza, nie ma tematu. Zauważyłam też, że poruszając się komunikacją mniej się od nas wymaga i oczekuje. Nie spotkałam się jak dotąd na przykład z taką sytuacją:
- Słuchaj a skocz no po drodze do sklepu kup to i tamto, a potem jeszcze odbierz pranie z pralni ....
- No ale ja MPK jadę
- Aaaa no tak. - i w tym momencie - No to wysiądź idź po zakupy, wsiądź w następny autobus podjedź do pralni znowu wysiądź ....,
Nie wiem jak Wy, ale ja myślę, że to raczej mało prawdopodobne. Co innego jak poruszamy się autem. Nie tylko innym ale i nam samym wydaje się że jesteśmy szybsi i automatycznie możemy więcej. Po czym okazuje się, że tak wcale nie jest. Jadąc autobusem jakby z góry zakładamy podróż od punktu do punktu. Tak tak wiem wiem. O Komunikacji Krajowej można by książkę napisać nie koniecznie pochlebną. Też bym zmieniła w niej bardzo wiele. Ale skoro już jest - to należy z niej korzystać. Dlaczego? Z wielu powodów. Chociażby dlatego, że podróżując Komunikacją Miejską jest taniej nie tylko dla naszego portfela, ale i dla ogółu społecznego. Te kilka złotych wydane na bilet zasili kasę miejskiej instytucji, czyli miasta, a więc po części i naszą. Kupując paliwo na stacji dajemy zarobić li tylko i wyłącznie wielkim i tak już bogatym korporacjom. Jakieś dwa lata temu na moje osiedle pokierowano nową linię autobusową. Specjalnie też wykonano zatoczkę i postawiono przystanek. Autobus wiózł mieszkańców osiedla w miejsca, do których do tej pory musieli jechać z przesiadkami, a mimo to często jeździł prawie pusty. Po półtora roku linię zlikwidowano. Zatoczka została, został też metalowy przystanek. W zatoczce parkują samochody, a na przystanku zamiast pasażerów siedzą sobie teraz żule i piją, metalowa konstrukcja niszczeje od deszczów, srają po niej gołębie - jednym słowem spełnia swoją funkcję. Szkoda tylko, że za nasze z podatków pieniądze! A nie kosztowało to dwa złote. Na dodatek przystanek nadal  (o dziwo!!!) ma zamontowane kosze na śmieci wobec czego należy go sprzątać. MPK musi też myć dwie pozostałe z trzech szyb, a na pewno nikt tego nie robi za darmo. Aż nie chce mi się liczyć jakie to marnotrawstwo w skali roku. W tym samym czasie zniknęło dawne osiedlowe boisko, gdzie przez tyle lat dzieciaki grały w piłkę, bo zostało przerobione na parking, Aut niestety przybywa i już nie mieszczą się przy osiedlowym chodniku. Nikt mi nie wmówi, że takie działania są dobre. Na dłuższą metę przynoszą więcej szkód niż korzyści.
Wróćmy jednak do zwykłego szarego człowieczka. Na co dzień trudno wyzbyć się samochodów. Nikt przy zdrowych zmysłach do tego nie namawia. Chodzi raczej o zastanowienie się, czy wszędzie i za każdym razem trzeba autem? O poszukanie właśnie tych alternatyw dla podróży. Nawet takiej krótkiej do pracy. Jasna sprawa, że nie każdy da radę tak samo. Przykład ze sklepem i dziećmi to tylko część społeczeństwa. Zaraz pojawią się pytania, a co jeśli mieszkam daleko i muszę jakoś dojeżdżać? A przecież aby iść na piechotę trzeba mieć czas, trzeba wcześniej wyjść a ja i tak mam na siódmą rano do pracy! No to jak to, mam wstawać jeszcze wcześniej? A ktoś inny z kolei ma daleko do sklepu, no to jak tak bez auta, ma dźwigać zakupy? Usłyszałam też nie raz: eeee tam, na piechotę? Jak jest gorąco to się upocę, jak zimno zmarznę albo zmoknę. Na takie i inne pytania jako odpowiedzi najlepiej poszukać przykładów z życia:
Jest cholernie gorąco, ulice zakorkowane, kurz i duchota. Pani B. jedzie samochodem w tym upale, z jednego końca miasta na drugi. Podróż zajmuje jej całe popołudnie. To tylko 17 kilometrów. Stracone ponad pięć godzin, bo przecież po drodze załatwić trzeba jeszcze mnóstwo spraw, a wszędzie korki. W domu jest wieczorem, zła, brudna i zmęczona. Na nic już nie ma ochoty - jedzenie i spanie bo rano znów do pracy. I tak codziennie. Koleżanka z pracy Pani B. mieszka 170 km od miasta. Do tej samej pracy co Pani B. musi dojechać pociągiem. Na stację idzie raptem dziesięć minut na piechotę, a pociąg jedzie tylko półtorej godziny. W pociągu koleżanka Pani B. może podziwiać widoki, wyspać się, poczytać książkę, porozmawiać z ludźmi. Może wykonać jakieś zadanie, na które później nie musi poświęcać czasu. Choć mieszka dalej jest w domu szybciej niż Pani B. i jest mniej wymęczona.
Pan M. mieszka 15 km od dużego miasta, gdzie pracuje. Jedzie codziennie rano a wraz z nim tysiąc innych właścicieli aut. Jednokierunkowa w stronę miasta nie ułatwia i nie przyspiesza podróży. A później w mieście trzeba dostać się do centrum. Aby zdążyć pan M. wyjeżdża z dwu godzinnym zapasem czasu. Jego sąsiad, młody chłopak, pracuje w tej samej firmie jako goniec. Gdy Pan M jest już na nogach, ten drugi jeszcze smacznie sobie śpi. Młody jeździ do tej samej co Pan M. pracy rowerem. Dzięki pieniądzom z Unii powstała nowiutka ścieżka rowerowa pod samą pracę. Młody wyrusza więc godzinę później niż Pan M. bo na dojechanie na miejsce potrzebuje tylko 45 minut. Ma siłę na cały dzień, bo taka przejażdżka jest jak poranna gimnastyka: poprawia krążenie i prace serca. U Pana M. stwierdzono natomiast za wysoki cholesterol, otłuszczenie mięśnia sercowego i nerwicę. I nie do końca dlatego że stronił od ćwiczeń fizycznych. Po porostu nie miał na to czasu, a stres w drodze do pracy i w pracy robił swoje.
Obie historie nie skończyły się na szczęście tragicznie. Młody namówił Pana M. do jeżdżenia z nim na rowerze. Pan M. kiedyś zobaczył bowiem stojąc w korku, jak ten go mija zadowolony. Dziś Pan M. dalej jeździ do pracy rowerem i choć ma już siwe włosy to wyniki badań ma jak dwudziestolatek. Koleżanka Pani B. przyuważyła, że jej pociąg zatrzymuje się na stacji na rogatkach miasta skąd jest na osiedle gdzie mieszka Pani B. raptem dwadzieścia minut na piechotę. I te dwadzieścia minut idzie się polną ścieżką najpierw przez lasek, potem przez łąkę. Od tej pory obie jeżdżą do pracy pociągiem tylko wsiadają i wysiadają na różnych stacjach. Teraz Pani B. nie traci na podróż więcej niż godzinę a na dodatek jest to dla niej czysta przyjemność.





Jeśli nie zechcemy to nie zmienimy nic. Ale jeśli nam zacznie zależeć, to poszukamy takich pomysłów, które nie tylko będą nam pasować ale taż dadzą nam frajdę. Może nie koniecznie codziennie ale chociaż raz na jakiś czas. Lubimy śmigać rowerem - to jedźmy na rowerze. Zawsze się znajdzie na to i czas i pieniądze. Wolimy spacery, to się umówmy ze współpracownikami kiedy możemy przyjść nieco później bo idziemy piechotą, co najwyżej zostaniemy raz czy dwa dłużej w pracy. Mieszkamy daleko od miasta i zazwyczaj korzystamy z tego, że wujek Józek jeździ tam codziennie i nas podwiezie? A srał pies wujka Józka i jego opla. Jedźmy pociągiem, miejmy czas tylko dla siebie, poznajmy innych ludzi, posłuchajmy sobie muzyki. To czas tylko dla nas. Ja uczyłam się jeżdżąc tramwajem, robię notatki, pracuję w autobusie, wykonuje służbowe telefony i ... jestem mistrzynią w robieniu sobie makijażu podczas jazdy i choć łatwe to nie jest to bynajmniej nie wygląda to jak w filmie "Spokojnie to tylko awaria". Pogoda - to też żadna przeszkoda. Pracowałam na etatowym kieracie od godziny do godziny. Sama jeździłam do pracy tramwajem, a jeden z moich kolegów rowerem. Przyszła jesień, potem zima a on dalej na rowerku. Pewnego dnia było cholernie zimno i padał śnieg. Jestem już w pracy a tu dzwonek do drzwi. Otwieram a to mój kolega choć go w pierwszej chwili nie poznałam. Przede mną stała bowiem śniegowa góra z oczami. W pierwszej chwili pomyślałam że to temu bałwanowi, co to dzieci ulepiły, znudziło się stanie na podwórku. A to mój kolega był, choć wyglądał jakby właśnie wrócił z Mount Everest. Myślicie, że dał sobie spokój? Skąd, następnego dnia znowu przyjechał do pracy rowerem. No dobra, a zakupy? Taszczyć to wszystko potem autobusem czy jak? Są i na to sposoby. Moja mama jakiś czas temu wybrała się do sklepu budowlanego. Mała drobna starsza pani przyszła kupić kabel i baterie do kranu. Kabla było sporo i lekki nie był, toteż miły młody człowiek na dziale obsługi widząc staruszkę zaproponował, że jej te zakupy zaniesie, bo pewnie na zewnątrz ktoś na nią czeka. Na co moja mama odparła, że bardzo dziękuje i żeby się nie kłopotał bo ona tu zaraz podjedzie i weźmie sobie te zakupy.
- O! A Pani jest autkiem? - zadziwił się sprzedawca
- No nie całkiem - odparła moja mama i podprowadziła pod kasę taki typowy zakupowy wózek, taką dwukółkę na warzywa. Jak to sprzedawca zobaczył, to o mało się nie zesikał ze śmiechu. Raczył też zwrócić uwagę, że słowo podjadę jest tu chyba lekką przesadą. A mało to widzimy takich babć z tymi wózeczkami na co dzień? Zazwyczaj idą piechotą, czasami podjadą dwa przystanki autobusem lub tramwajem, ale nigdy nie widziałam żeby któraś z nich pakowała się z tym wózeczkiem do mercedesa. Toć one mają po 60 czy 70 lat i dają radę a my nie damy rady przytargać ze sklepu zakupów? Nam się po prostu nie chce.
Szłam tak sobie dzisiaj, piękna pogoda, wiosna w pełni, słoneczko świeci, po prostu cudnie. Idę i patrzę na tych ludzi zamkniętych ..... wróć !!! co ja mówię zamkniętych - UWIĘZIONYCH !!! w samochodach. Tak tak moi drodzy - uwięzionych! A nie? Najpierw dom i cztery ściany, wsiadamy do puszki jakim jest auto, wychodzimy do czterech ścian w pracy, wracamy do puszki i do domu i tak codziennie. A gdzie słońce i deszcz na twarzy? A gdzie wiatr we włosach? Nie brakuje Wam powietrza , przestrzeni, oddechu? Czy jadąc samochodem jest czas i miejsce na to aby podziwiać jak rodzi się Wiosna? Można nawet w ogóle nie zauważyć, że się pora roku zmieniła. A wystarczy tak niewiele. Więc jak będzie kochani? Jutro do pracy na piechotkę! Masz nóżki ? To zapierniczaj !!!!






Czytaj dalej